W tym roku cofniemy zegarki szybciej niż w poprzednich sezonach. Wynika to z kalendarza — ostatni weekend października wypada wcześniej, bo na 25–26 dzień miesiąca. To właśnie w tę noc, z soboty na niedzielę, o godz. 3.00 przesuniemy wskazówki na 2.00. Zyskamy dodatkową godzinę snu, ale od razu odczujemy także szybsze popołudniowe ciemności. Jeszcze tego samego dnia słońce schowa się za horyzont znacznie wcześniej, co zwykle obniża nastrój i komplikuje rytm dnia, zwłaszcza osobom wracającym z pracy lub uczelni po południu.
Choć przestawienie wskazówek brzmi jak formalność, organizm potrafi potraktować to jak mały wstrząs. Zmienione warunki światła i zaburzenie rytmu snu skutkują sennością, mniejszą wydolnością intelektualną i chwilową irytacją. Ci, którzy pracują w nocy, odbiorą tę zmianę wprost na grafiku — dyżur będzie o godzinę dłuższy. Do tego dochodzi techniczna strona operacji: inteligentne urządzenia poradzą sobie same, ale zegarki analogowe czy część sprzętów domowych trzeba będzie korygować ręcznie.
Polska nadal stosuje sezonową zmianę czasu razem z większością państw UE, choć trend jest odwrotny — kolejne kraje rezygnują z tego zwyczaju. Wstępny projekt przewiduje, że dla nas docelowy ma być czas standardowy, czyli ten, który dziś nazywamy letnim. Jeśli prace legislacyjne się domkną, jesienna korekta w 2025 roku będzie jedną z ostatnich, a finał nastąpi w marcu 2026 r. Na razie jednak październikowa „dłuższa noc” pozostaje obowiązkiem, o którym warto pamiętać, planując koniec miesiąca.