Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Ceny jak z kosmosu, ale restauracje pełne. Kto za to płaci !?

ART 15 kwietnia 2025 10:36
Artykuł sponsorowany

Znasz to uczucie, kiedy zaglądasz do menu i robisz szybki przelicznik: czy ja jem czy tankuję? Bo burger za 54 zł, frytki za 16, do tego lemoniada, która smakuje jak dzieciństwo, ale kosztuje jak dorosłość – i nagle robi się rachunek jak za weekend w agroturystyce. A mimo to – ludzi w knajpach więcej niż promocji na Lidlu w sobotę rano. I tu się pojawia pytanie za milion (a raczej 96 zł z napiwkiem): KTO to wszystko zjada? Przecież inflacja, przecież drożyzna, przecież mielony w domu też spoko. A jednak gastro żyje, i to jak! Nowe miejscówki otwierają się szybciej niż kebaby po północy, a kalendarze rezerwacji są nabite jak kartony z Żabki po dostawie Monsterów.

Odpowiedź nie jest taka prosta jak „bo mają hajsy”. To trochę jak z koncertami Taylor Swift – niby bilety kosmos, a i tak wyprzedane. Restauracje stały się dla wielu ludzi namiastką luksusu, w którym można się zanurzyć choćby na godzinę. Nie masz wakacji na Bali? Masz bistro z pad thaiem, gdzie zapach limonki miesza się z sosem rybnym, a w tle leci chillowy lo-fi. Nie stać cię na SPA? Proszę bardzo, oto brunchownia, gdzie awokado podane jest z taką precyzją, że aż głupio ruszać widelec. Krótko mówiąc – restauracje stały się mikro ucieczką od życia, które czasem wali po kieszeni mocniej niż czynsz po podwyżce.

TikTok, Tinder i… tęsknota za „życiem jak z filmu” – dlatego właśnie jemy na mieście

Powiedzmy sobie wprost – dziś, żeby zjeść, to nie wystarczy być głodnym. Trzeba jeszcze być gotowym na zdjęcie. Bo co z tego, że pizza w Krakowie wypieczona w piecu opalanym drewnem, jeśli nie ma dobrego światła i neonowego napisu na ścianie „No carbs left behind”? TikTok i Insta zrobiły z jedzenia performance. Kiedyś się szło do baru mlecznego, bo było tanio i szybko. Teraz idzie się do gastro-świątyni, gdzie każdy talerz to dzieło sztuki, a kelner opowiada o składnikach tak, jakby prowadził TED Talka. I nie zrozum mnie źle – to jest piękne! Ale pokazuje, że restauracje to już nie tylko kwestia jedzenia. To styl życia. To element tożsamości. To „wow, widziałam to miejsce na reelsach i w końcu tam jestem, bo ślinka cieknie na sam widok tego co tam można zjeść!”.

A że budżet się nie zgadza? Ludzie kombinują. Jedzą mniej na mieście, ale lepiej. Zamiast pięciu kebsów – jeden sushi set w knajpie, którą zna pół TikToka. Albo brunch, który kosztuje 60 zł, ale wygląda jak brunch za 150 w Barcelonie. Do tego Tinder randki – wiadomo, nie zabierzesz kogoś nowego na pierogi do babci (chociaż… szacunek, jeśli tak robisz). Musi być klimat, musi być vibe, musi być aperol z rozmarynem. Restauracje stały się scenerią do naszych małych, codziennych seriali. I nawet jeśli w tle leci dramat ekonomiczny, to w pierwszym planie mamy romantyczną gastro-komedię.

Studenci w ramenach, influencerzy w brunchowniach, korpo w sushi barach – kto zjada, ten żyje

Ramen w Warszawie za 47 zł nie wydaje się przesadą, kiedy jesteś studentem po sesji i chcesz uczcić fakt, że nie musisz już patrzeć na notatki z logiki. Brunch w hipsterskiej knajpie to nie ekstrawagancja, tylko konieczność, jeśli jesteś influencerem i chcesz utrzymać feed w pastelowych tonach. Sushi? To już nawet nie fanaberia – to standard dla ludzi z korpo, którzy zamiast jeść przy biurku serek wiejski, wybierają lunch, który wygląda jak wakacje w Kioto. I jasne, może to nie są codzienne wybory. Ale to są momenty. A za momenty ludzie dziś płacą więcej niż za nowe dresy z Adidasa.

Restauracje są pełne nie tylko dlatego, że ludziom się przelewa. Są pełne, bo dają poczucie, że coś się dzieje. Że życie to coś więcej niż praca, dom, Netflix i pierogi z Biedry. To social experience – bo czy coś łączy bardziej niż wspólne zamawianie tapasów, dzielenie się makaronem i wspólna decyzja, czy deser to przegięcie, czy obowiązek? (Odpowiedź: zawsze obowiązek.) Gastro to rytuał. A rytuały budują wspomnienia, a nie tylko długi.

Czy restauracje to dziś luksus? Tak. Ale też odskocznia, terapia i trochę magia

Kiedyś luksus to był karnet na siłkę i nowy telefon. Dziś? To obiad z dwóch dań i deserem. Brzmi jak żart, ale wystarczy spojrzeć na paragon i wiesz, że to nie mem – to rzeczywistość. A mimo to – restauracje są pełne ludzi. Dlaczego? Bo oprócz kalorii, dają też emocje. Ten moment, kiedy siadasz, dostajesz wodę w karafce (nie z kranu, broń Boże!), czujesz zapach kuchni i przez chwilę jesteś w innym świecie. To jak miniwakacje – bez paszportu, bez walizki, bez Ryanaira.

Niektórzy mówią, że jedzenie na mieście to fanaberia. Że w domu taniej, zdrowiej, spokojniej. Jasne – i nudniej. A my, ludzie 2025 roku, potrzebujemy czasem chwili magii. Chociażby tej w postaci ciepłego croissanta z migdałami i flat white za 19 ziko. Może i boli, ale boli pięknie. Więc nie oceniaj tych, co chodzą do knajp. Może to ich jedyny luksus w miesiącu. Może to sposób na odreagowanie. A może po prostu – nie chcą znowu jeść kanapki z pasztetem.

Bądź na bieżąco
48.4k
Obserwujących
1.2k
Obserwujących
1.4k
Subskrybentów
2.7k
Obserwujących
ART
Menu