Według posła Mariusza Krystiana z okręgu chrzanowskiego nawet dwa z pięciu szpitali wieloodziałowych w naszym regionie mogą zostać zlikwidowane. Parlamentarzysta powołuje się na wypowiedź minister zdrowia Jolanty Sobierańskiej-Grendy o „30 proc. zbędnych szpitali”. Sprawdziliśmy, co dokładnie powiedziała szefowa resortu i czy faktycznie zapowiedziała zamknięcie co trzeciej placówki.
W rozmowie z Medonetem minister przyznała, że według analiz ekspertów około 30 proc. szpitali w Polsce to nadmiar i że przy lepiej zorganizowanej opiece pacjenci mogliby być zabezpieczeni przy mniejszej liczbie placówek. Jednocześnie zastrzegła, że nie ma dziś precyzyjnych wyliczeń, ile szpitali powinno zostać zamkniętych, a jej słowa były opisem stanu systemu, a nie ogłoszeniem listy likwidacyjnej. To ważny fragment, który w politycznych wypowiedziach zwykle się nie pojawia.
W ostatnich tygodniach minister zdrowia kilkakrotnie spotykała się z samorządowcami i przedstawicielami Związku Powiatów Polskich. Podczas narady w siedzibie NFZ otwarcie mówiła o dramatycznej sytuacji finansowej systemu, dziurze w budżecie Funduszu i konieczności zatrzymania spirali kosztów wynagrodzeń. Jednocześnie podkreślała, że Polska utrzymuje zbyt rozproszoną sieć szpitali i że konsolidacja jest nieunikniona – zwłaszcza tam, gdzie oddziały świecą pustkami. Słowo „konsolidacja” w rządowym języku oznacza jednak zwykle zmianę profilu, łączenie placówek czy wspólne zarządzanie, a nie proste zamknięcie budynku i odcięcie mieszkańców od opieki.
Na razie nigdzie nie przedstawiono dokumentu, który zakładałby likwidację dokładnie 30 proc. szpitali. Co więcej, rzecznik rządu, pytany wprost, czy gabinet Donalda Tuska zamknie co trzecią placówkę, odpowiedział, że nie ma takich informacji. Zapowiedział za to prace nad reformą i dalsze rozmowy z ministerstwem zdrowia. Tę rozbieżność między tonem wypowiedzi rządu a ostrymi ocenami opozycji widać także w analizach organizacji fact-checkingowych, które zwracają uwagę, że słowa minister zostały przekształcone w mocne, choć niepoparte decyzjami hasło o „masowych likwidacjach”.
Jak to się przekłada na sytuację naszego regionu? Poseł Krystian wychodzi z prostego rachunku: skoro mamy pięć szpitali wieloodziałowych, a 30 proc. z nich to „nadmiar”, to dwa trzeba zamknąć. Tyle że system ochrony zdrowia tak nie działa. Rząd nie planuje cięć na zasadzie równej proporcji w każdym okręgu. O przyszłości konkretnych placówek decydować będą analizy demograficzne, wyniki finansowe, struktura oddziałów oraz możliwości konsolidacji z sąsiednimi podmiotami. Dla części szpitali powiatowych może to oznaczać ściślejszą współpracę, ograniczanie duplikujących się oddziałów albo rozwój opieki długoterminowej kosztem mniej obłożonych łóżek ostrych, a nie zamknięcie drzwi na głucho.
Nie zmienia to faktu, że powiatowe szpitale rzeczywiście stoją dziś pod ścianą. Z jednej strony rosną koszty płac i energii, z drugiej – NFZ ma poważną lukę w budżecie, a część placówek już wstrzymuje przyjęcia planowe i przesuwa zabiegi na przyszły rok. Ministerstwo mówi o dodatkowych miliardach, programie inwestycyjnym i oddłużeniowym, ale równocześnie sugeruje konieczność zamrożenia automatycznych podwyżek wynagrodzeń. Dla lokalnych społeczności brzmi to jak zapowiedź twardych decyzji, które mogą boleśnie uderzyć w dostępność leczenia.
Dlatego zamiast prostego hasła „zamkną dwa szpitale”, uczciwiej jest powiedzieć tak: rząd szykuje głęboką przebudowę sieci szpitali, a powiatowe placówki – także te w naszym regionie – znajdą się w centrum tych zmian. Wynik nie jest przesądzony. O tym, czy dojdzie do realnej poprawy jakości i finansów, czy tylko do desperackich oszczędności, zadecydują nie nagłówki w mediach społecznościowych, lecz konkretne projekty reorganizacji i to, czy państwo dołoży do systemu tyle, by nie przerzucać całego ciężaru na mieszkańców powiatów. Rolą polityków – po obu stronach sporu – powinno być dziś raczej uspokajanie i tłumaczenie, niż straszenie likwidacją „co trzeciego szpitala” bez żadnych twardych danych.