To mniej więcej streszczenie administracyjnej bajki, jaką zafundował mieszkaniec Gminy Spytkowice – i to nie przez przypadek. Otóż ów mieszkaniec, jako obywatel wierzący jeszcze w sens istnienia państwa prawa, złożył pismo do Wojewody. Grzecznie, jak Pan Bóg przykazał. Zgodnie z procedurą, poprzez Urząd Gminy. A co zrobił z tym pismem Wójt Byrski? Otóż… zamienił się w coś na kształt listonosza z ambicjami artystycznymi i prawniczym ADHD.

Zamiast przesłać pismo tam, gdzie trzeba – czyli do Wojewody – Wójt postanowił pójść na całość i wysłał skargę… do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Bo czemu nie? Dla ozdoby zmienił też trochę treść – zamiast skarżyć komisję, wskazał Radę Gminy, a samego mieszkańca ustanowił skarżącym, mimo że ten nawet o tym nie wiedział. A wisienką na tym torcie niekompetencji był podpis – oczywiście nie mieszkańca, tylko samego Wójta. Ot, taki prezent dla Temidy.

Sąd w Krakowie musiał czuć się jak adresat niezamówionego listu miłosnego od nieznajomego adoratora. Referendarz aż się zadumał: co my tu właściwie mamy? Skarga nie od tego, co trzeba, na nie to, co trzeba, podpisana przez nie tego, kto ją rzekomo złożył. Gdy więc prawdziwy autor pisma (czyli mieszkaniec) wyjaśnił, że nie pisał do sądu, nie skarżył Rady Gminy i nie podpisywał się pod niczym – sąd zrobił to, co każdy zdrowo myślący człowiek zrobiłby z takim fantem: zwrócił go do nadawcy. Czyli – uwaga – znowu do Wójta.


I tu kończy się część, którą można by uznać za groteskową bajkę o administracyjnych pomyłkach. Ale nie – w Spytkowicach nawet bajki mają drugie dno.

Po kilku miesiącach mieszkaniec – wciąż naiwnie przekonany, że sprawa trafiła do Wojewody – postanowił zapytać sąd, co się dzieje. Sąd odpowiedział grzecznie: „Proszę pana, myśmy to odesłali pół roku temu do… no właśnie, do pana Wójta”. Mieszkaniec więc udał się do Urzędu, pytając – niczym dziecię w baśni Andersena – „A gdzie mój list?”. I tu usłyszał, że… postępowanie się nie odbyło, bo… nie zapłacił opłaty sądowej.

Genialne. Mieszkaniec miał opłacić postępowanie, którego nie zainicjował, do sądu, do którego nie pisał, w sprawie, której nie znał. A wszystko to w gminie, która najwyraźniej uznała, że mieszkańcy są od myślenia mniej niż znudzony sędzia w serialu „Sędzia Anna Maria Wesołowska”.

Zaskoczeni? A to nie koniec. Urzędowi nie udało się odnaleźć żadnego wezwania do uiszczenia opłaty. Udało się natomiast – o, ironio! – odnaleźć zwrócone przez sąd pismo. Cichutko sobie leżało, jak niepotrzebna broszura o BHP w szufladzie stażysty.

Efekt końcowy? Po 10 miesiącach pismo do Wojewody nie zostało rozpatrzone. Bo nie zostało do Wojewody wysłane. A Wójt Gminy Spytkowice – jak gdyby nigdy nic – nadal piastuje swój urząd, przekonany zapewne, że jest trochę listonoszem, trochę sędzią, a od czasu do czasu – samym Wojewodą.

A bajka? Bajka nie ma końca. Bo żeby miała, ktoś musiałby w tej gminie przeczytać ze zrozumieniem Kodeks postępowania administracyjnego. A póki co – mieszkańcom Spytkowic pozostaje jedno: nie pisać do cioci z Ameryki przez urząd. Bo ciocia dostanie list od Wójta i jeszcze każe wam zapłacić za znaczek.