Wideo z pożaru garażu przy ulicy Beskidzkiej w Andrychowie, opublikowane w serwisie wrzuć.info, wystrzeliło na Facebooku jak fajerwerki. Rekordowe reakcje, lawina komentarzy, udostępnień i wejść na stronę. Przez kilka godzin to właśnie ten materiał był „tym” linkiem, który przewijał się w lokalnych rozmowach. Nie był najdłuższy ani najbardziej skomplikowany. Po prostu pokazywał ogień, dym, strażaków i napięcie, które każdy rozumie bez dodatkowego kontekstu. I właśnie tu dotykamy sedna: tragedia i absurd mają w internecie wyjątkową nośność. Treści wymagające skupienia kurzą się w cieniu.
Klikalność to wypadkowa ludzkiej psychologii i konstrukcji platform. Algorytmy wzmacniają to, co budzi najsilniejsze emocje. Mechanizm jest prosty: im więcej komentarzy i szybkich reakcji, tym wyżej post trafia w strumieniu odbiorców. Materiał o pożarze ma przewagę już na starcie, bo niesie dramaturgię i poczucie „tu i teraz”. Tymczasem analiza o budżecie gminy przegrywa z krótkim nagraniem, które nie potrzebuje podpisów.
W naszym przykładzie z Andrychowa liczyło się tempo i emocja. Wideo informowało o realnym zagrożeniu, co ma wartość społeczną: mieszkańcy chcą wiedzieć, co dzieje się za oknem, czy ktoś potrzebuje pomocy, czy służby panują nad sytuacją. Ale gdy kurz opada, widać mniej komfortową prawdę: sensacyjne i błahe treści rozchodzą się szerzej niż materiały, które coś tłumaczą. To smutne, bo „nudniejsze” publikacje uczą i porządkują fakty.
W newsroomach to widać jak na dłoni. Przy materiałach interwencyjnych statystyki rosną w oczach. Gdy publikujemy analizę z dokumentami i rozmowami z ekspertami, krzywa bywa skromniejsza. Presja jest realna: reklamodawcy patrzą na odsłony, platformy premiują tempo, odbiorcy sygnalizują zainteresowanie szybkim obrazem. W efekcie dostajemy feed skrojony pod emocję, a nie pod wiedzę.
Nie chodzi o to, żeby przestać pokazywać zdarzenia. Pożar to pożar – ludzie muszą wiedzieć, co się wydarzyło. Problem zaczyna się wtedy, gdy tragedia i „głupota” stają się jedynym paliwem. Z czasem społeczność widzi świat głównie przez dramaty i żarty, brakuje łączników tłumaczących przyczyny i rozwiązania. Pojawiają się szybkie sądy i polaryzacja.
Da się to przełamać. Redakcje powinny łączyć atrakcyjny kadr z sensem. Zamiast surowego pliku – krótkie, treściwe podsumowanie faktów: co się stało, co wiadomo, czego nie. Za nim wersja pogłębiona. Tytuły powinny obiecywać informacje, a nie tylko napięcie. Wideo może prowadzić do tekstu wyjaśniającego, a tekst – do rozmowy z ekspertem. To rzemiosło, które nie krzyczy, a przyciąga.
Po stronie odbiorców potrzebna jest drobna zmiana nawyków. Komentarz pod tekstem wyjaśniającym jest dziś wart więcej niż kciuk pod sensacją. Udostępnienie materiału porządkującego fakty zwiększa jego widoczność. Subskrypcja, opcja „Wyświetlaj najpierw”, dłuższe zatrzymanie przy artykule – to sygnały, które algorytmy traktują jak głos. Jeśli wspieracie wartość, wartość zacznie się nieść.
Na przykładzie filmu z Beskidzkiej widać jeszcze jedno: materiał może robić wrażenie i jednocześnie stawiać pytania. Jak wyglądała akcja służb, czy teren był zabezpieczony, co z procedurami? Gdy po emocjach przychodzi refleksja, wiadomość staje się pretekstem do rozmowy o bezpieczeństwie. To już nie pogoń za kliknięciem, lecz początek procesu pożytecznego dla wspólnoty.
Nie ma jednego przełącznika, który „naprawi” zasięgi. Są jednak codzienne wybory. Będziemy informować o pożarach i wypadkach, bo tego oczekujecie. Równocześnie chcemy, by wartościowe treści nie ginęły między krzykiem a śmiechem. Internet nagradza to, co wspieracie. Jeśli wspieracie sens, sens zacznie się nieść.
Pożar w Andrychowie pokazał potęgę szybkiego obrazu. Niech kolejne publikacje pokażą siłę rzetelnej informacji. To mniej efektowna droga, ale prowadzi dalej niż najgłośniejszy płomień.
Nic dodać, nic ująć. Smutna prawda, że tragedie napędzają oglądalność.