W mediach społecznościowych liczby potrafią działać jak zaklęcie. Miliony wyświetleń, setki tysięcy reakcji, dziesiątki tysięcy obserwujących – wszystko to wygląda imponująco, dopóki nie zajrzy się za kurtynę. Przykład profilu posła Filipa Kaczyńskiego pokazuje, że statystyki nie zawsze idą w parze z treścią, a popularność bywa złudzeniem, które bardziej męczy niż inspiruje.
Na pierwszy rzut oka mamy sukces komunikacyjny. 9,4 miliona wyświetleń w 28 dni brzmi jak marzenie specjalistów od marketingu, 1,2 miliona reakcji sugeruje żywą debatę, a 41 tysięcy obserwujących – stałą publiczność. Problem zaczyna się w chwili, gdy ktoś faktycznie kliknie „obserwuj” i spróbuje znaleźć tam coś więcej niż polityczną kalkę. Profil wypełniają niemal wyłącznie posty uderzające w premiera oraz peany na cześć prezydenta Karola Nawrockiego. Różnorodność? Dyskusja? Cień refleksji? Trudno.
Zamiast tego dostajemy grafiki, które aspirują do miana satyry, ale zatrzymują się na poziomie szkolnej gazetki. Porównania Platformy Obywatelskiej do ORMO, wyśmiewanie Donalda Tuska za talerz żurku – to zestaw żartów, który bawi może przez pierwsze pięć sekund, a potem zostawia uczucie lekkiego zażenowania. Jeśli to ma być polityczna komunikacja, to raczej w wersji memowej, bez ambicji i bez puenty.
Felietonista ma prawo zapytać: po co to obserwować? Żeby codziennie utwierdzać się w jednej, niezmiennej narracji? Żeby liczyć kolejne reakcje pod grafiką, która niczego nie wnosi? W czasach, gdy media społecznościowe mogą być miejscem wymiany myśli, profil Filipa Kaczyńskiego przypomina raczej tablicę ogłoszeń z tym samym hasłem powtarzanym w kółko. Dużo hałasu, dużo liczb, a treści jak na lekarstwo. I chyba właśnie dlatego warto zachować dystans i poszukać w sieci czegoś, co poza statystykami oferuje także sens.