Nie minęły jeszcze pełne cztery tygodnie od jego otwarcia, a kostka brukowa w jednym miejscu wygląda tak, jakby właśnie przeszła próbę czołgiem. A może to tylko metafora jakości, z jaką wykonano tę – bagatela – siedmiomilionową inwestycję? (oczywiście 7 mln wraz z remontem ul. Środkowej)
Sama budowa ronda od początku budziła mieszane uczucia. Z jednej strony – potrzeba była realna. Ruch w tym miejscu bywał uciążliwy, a płynność komunikacyjna kulała. Z drugiej – nie brakowało głosów, że to kolejny projekt, który pochłonie dużo pieniędzy, a efekt końcowy będzie co najwyżej przeciętny. I wygląda na to, że sceptycy mogą mieć satysfakcję. Choć głośnych sygnałów ostrzegawczych przed rozpoczęciem prac nie było, to rzeczywistość szybko zweryfikowała ich jakość.
Patrząc dziś na spękaną kostkę i ślady opon na niedbale wyprofilowanym kręgu ziemi, trudno oprzeć się wrażeniu, że coś tu nie zagrało. Może to pośpiech? Może zbyt duża wiara w „sprawdzone” technologie? A może po prostu stara, polska szkoła prowizorki – byle do odbioru technicznego?
Rondo w Roczynach miało być rozwiązaniem. Dziś, zamiast usprawniać, zaczyna symbolizować to, co w samorządowych inwestycjach boli najbardziej – brak odpowiedzialności za efekt końcowy. Pęknięta kostka to nie tylko problem estetyczny. To pytanie o trwałość, jakość i nadzór. A także o to, co dalej. Bo jeśli inwestycja zaczyna się sypać w niespełna miesiąc po otwarciu, to co będzie za pół roku?
Szkoda ze to nie ściana bo przykryło by się jakąś reklama i git.