Nowy przedmiot – edukacja zdrowotna – od pierwszego dnia wzbudził emocje, ale nie da się ukryć, że jego wprowadzenie to krok w stronę nowoczesnej, odpowiedzialnej szkoły. Ministerstwo Edukacji podkreśla, że zajęcia nie mają na celu indoktrynacji, a przede wszystkim wsparcie dzieci w codziennych wyzwaniach: od nauki dbania o zdrowie psychiczne i fizyczne, przez budowanie dobrych relacji, po umiejętność rozpoznawania zagrożeń, takich jak uzależnienia czy przemoc. Trudno nie dostrzec, że jest to odpowiedź na realne problemy młodzieży, które dotąd bywały przemilczane.

Tymczasem prawicowi politycy próbują przedstawiać te zajęcia jako zagrożenie. Poseł Filip Kaczyński w dramatycznym tonie wzywa rodziców, by „nie dali się złamać” i zgłaszali się do jego biura w Wadowicach, jeśli szkoła zachęca ich do udziału w lekcjach. Absurdalnie uznał nawet spotkania z rodzicami organizowane przez kurator Gabrielę Olszowską za formę szykan. Trudno oprzeć się wrażeniu, że podobne wypowiedzi bardziej przypominają groteskę niż poważną troskę o dzieci.


Kościół i politycy PiS straszą „deprawacją” i „ideologiczną kolonizacją”, chociaż treści zawarte w podstawie programowej pokazują zupełnie inny obraz – mowa tam o przeciwdziałaniu pornografii, zapobieganiu przemocy czy budowaniu zdrowych więzi rodzinnych. Minister Barbara Nowacka nie bez racji zarzuciła krytykom mijanie się z prawdą i powielanie fałszywych narracji.

Ostatecznie to rodzice zdecydują, czy dziecko weźmie udział w zajęciach, ale już sam fakt ich wprowadzenia daje młodzieży szansę na rzetelną wiedzę, której dotąd brakowało. Zamiast siać panikę, warto dostrzec, że edukacja zdrowotna to narzędzie chroniące dzieci – i to nie tylko przed zagrożeniami związanymi z seksualnością, ale także przed tym, co na co dzień realnie zagraża ich rozwojowi i bezpieczeństwu.