W zielonej części Wadowic, tam gdzie zwykle słychać śmiech dzieci, a spacerowicze szukają chwili oddechu, pojawił się ktoś, kto zamiast cenić spokój tego miejsca, rozrzuca w krzakach śmiertelne przynęty. Te spacerowe alejki stały się tłem wydarzeń, które dla jednego psa zakończyły się tragicznie, a dla drugiego cudem unikniętą śmiercią.
Pierwszy dramat rozegrał się w minionym tygodniu, gdy zwierzę podczas spaceru zjadło coś ukrytego w zaroślach. Objawy zatrucia były błyskawiczne, a mimo natychmiastowej pomocy weterynarzy, psa nie udało się uratować. Właściciele są zdruzgotani. Pani Magda, która zgłosiła sprawę, prosi, by ostrzec innych spacerujących w tym rejonie, bo — jak się okazało — to nie był odosobniony przypadek.
Zaledwie kilka dni później kolejny pies natrafił na podobną pułapkę. Tym razem dramat udało się zatrzymać w porę. Opiekun szybko zareagował, a weterynarz potwierdził, że zwierzę wymagało pilnej pomocy. Dwie niemal identyczne sytuacje w tak krótkim czasie nie pozostawiają złudzeń — ktoś działa tam celowo.
Mieszkańcy proszą o szczególną ostrożność. Psy warto prowadzić blisko siebie, nie pozwalać im buszować w krzakach ani zbierać czegokolwiek z ziemi. W wielu przypadkach pomocne może być również założenie kagańca, nawet jeśli pies na co dzień go nie używa. W chwili zagrożenia to po prostu dodatkowa warstwa bezpieczeństwa. Ważna jest także uważna obserwacja pupila, bo każda nagła zmiana zachowania może oznaczać, że coś jest nie tak.
Jeśli ktoś zauważy podejrzane osoby lub pozostawione w parku substancje, powinien natychmiast powiadomić straż miejską lub policję. To nie jest błahy incydent — tu chodzi o życie zwierząt, a także o to, by park pozostał miejscem, w którym wszyscy czują się bezpiecznie.
Oby skurwysyn który rozrzuca te trutki zdechł na raka