Historia pani Doroty z ulicy Zakątnej w Bielsku-Białej od lat rozwija się w cieniu niedomówień i narastającej frustracji. Kobieta mieszka tu od ponad dwóch dekad, inwestując w budynek z przekonaniem, że w przyszłości będzie mogła go wykupić. Wspomina o zapewnieniach urzędników, którzy mieli ją do tych inwestycji wręcz zachęcać. Gdy miasto przejęło nieruchomość w 2017 roku, liczyła na uporządkowanie formalności. Zamiast tego – jak mówi – otrzymała jedynie kolejne pisma, odmowy i sygnały sugerujące, że jej obecność w domu stała się dla instytucji kłopotliwa.

Punktem zapalnym pozostaje kwestia ogrzewania. ZGM zapowiada likwidację kominka, który od lat stanowi jedyne źródło ciepła w jej lokalu. Urzędnicy tłumaczą decyzję wymogami dotyczącymi urządzeń na paliwo stałe. Pani Dorota odpowiada stanowczo: posiada dokumenty potwierdzające możliwość użytkowania pieca przy spalaniu drewna o wilgotności do 15 procent, a takie właśnie stosuje. Mimo to – jak relacjonuje – słyszy jedynie żądanie usunięcia kominka. Jej zdaniem decyzje ZGM nie wynikają z troski o normy, lecz z niechęci do jej dalszego zamieszkiwania w budynku.


Na napięcia nakładają się częste kontrole. ZGM utrzymuje, że to rutynowe przeglądy instalacji i procedury wynikające z prawa. Mieszkanka odbiera je zupełnie inaczej. Opowiada o wizytach osób, których wcześniej nigdy nie widziała, o próbach ingerencji w urządzenia należące do niej, a nawet o sugestiach straży miejskiej dotyczących „możliwej eksmisji”. W jej ocenie to działania, które nie mają nic wspólnego z troską o bezpieczeństwo, lecz przypominają próbę doprowadzenia do sytuacji, w której sama zdecyduje się odejść. – To robienie mi na złość, krok po kroku. Chcą, żebym się wyprowadziła – mówi.

Narastające rozbieżności dotyczą również rozliczeń za wodę. ZGM podkreśla, że opłaty wynikają z poboru ze studni i są dzielone proporcjonalnie na oba lokale. Pani Dorota utrzymuje, że od dwóch lat rozlicza się ryczałtem, a ostatnie wyliczenia nie mają nic wspólnego ze stanem wodomierza, który pokazuje niższe zużycie niż to wpisane w rozliczeniu. Twierdzi, że o korektę występowała wielokrotnie, bez skutku.

Najbardziej bolesny pozostaje dla niej temat wykupu. Urzędnicy od lat powołują się na brak wspólnoty, dawno wygasłe uchwały czy konieczność przetargu. Mieszkanka odpowiada, że to jedynie pretekst, bo wcześniej – zanim miasto stało się właścicielem – słyszała od urzędników zachęty do remontów i deklaracje, że sprzedaż jest realna. Dziś ma wrażenie, że wszystko zmieniło się o 180 stopni.

Po jednej stronie mamy instytucję, która podkreśla, że działa zgodnie z przepisami. Po drugiej – kobietę przekonaną, że przez 26 lat była traktowana w zupełnie inny sposób niż teraz. Jej słowa są pełne rozczarowania: „Zamiast jasnej decyzji dostaję tylko kolejne kontrole, półsłówka i próby wypchnięcia mnie z domu”.

Miasto zapewnia, że nie pozostaje z nią w sporze. Ona odpowiada, że z jej perspektywy spór trwa od lat – tyle że tylko jedna strona go odczuwa.

Do sprawy będziemy wracać.