W gęstwinie lasu, na szczycie Góry Chełm nad Stryszowem, kryje się skromny, niemal zapomniany grób. Nie prowadzi do niego żaden oficjalny szlak, brak tablicy informacyjnej, a mimo to – miejsce to nie znika z pamięci mieszkańców. To tu, według przekazów przekazywanych z pokolenia na pokolenie, w 1944 roku zginęli z rąk niemieckich żołnierzy trzej młodzi partyzanci Armii Krajowej.
Nie wiadomo, czy wiedzieli, że to ich ostatnia droga. Nie ma dokumentów, które potwierdzałyby ich tożsamość, ale opowieści lokalnej społeczności są niezmienne – młodzi, zaangażowani, walczący o wolną Polskę. Ich śmierć była brutalna i bezlitosna. Pogrzebano ich tam, gdzie zginęli – pod drzewami, bez pompy i bez świadków. Od tamtej pory to miejsce żyje w cieniu historii, nienazwane, ale nieporzucone.
Choć państwo o nim zapomniało, nie zapomnieli ludzie. Każdego roku, szczególnie w okolicach 1 listopada czy rocznic ważnych dla historii AK, ktoś zapala tu znicz. Czasem jest to lokalny nauczyciel historii, czasem wnuk jednego z tych, którzy pamiętają okupację. Grób, choć prosty, jest świadectwem ofiary i przypomnieniem, że historia dzieje się nie tylko w podręcznikach czy muzeach, ale także tu – w ciszy beskidzkiego lasu.
Ostatnio lokalni społecznicy postanowili przypomnieć o tym miejscu szerzej. Zorganizowali niewielką akcję sprzątania i dokumentowania – nie tylko samego grobu, ale też wspomnień, które krążą wśród mieszkańców Stryszowa i okolicznych miejscowości. Zrobiono też fotografie, które mają trafić do lokalnego archiwum i być może stanowić początek bardziej formalnych starań o upamiętnienie tego miejsca
