Jak wynika z relacji, to sformułowanie wywołało nie tylko konsternację, ale i autentyczne oburzenie.
Pierwszą osobą jest 55-letnia pani Maria z Inwałdu. Od lat pracuje w handlu. Każdego dnia wstaje o godzinie 5.00 rano, aby zdążyć do pracy w Andrychowie. Pracuje po około 10 godzin dziennie i – jak sama mówi – zarabia niewiele więcej niż ustawowe minimum. Po pracy wraca do domu, gdzie czeka na nią mąż po udarze, wymagający stałej opieki. Jego jedynym dochodem jest świadczenie w wysokości około 2 000 złotych.
– Jeśli ja jestem „zwykłym mieszkańcem”, to chciałabym wiedzieć, kim w takim razie jest pan radny – mówi pani Maria, nie kryjąc goryczy. – Bo ja na swoją wypłatę i życie pracuję codziennie, bez dodatków i diet.
Drugim rozmówcą jest 43-letni pan Janusz z Sułkowic. Pracuje w Bielsku-Białej. Dzień zaczyna o 4.30 rano, by zdążyć do pracy. Do domu wraca około 15.30. Utrzymuje troje dzieci i – jak sam podkreśla – każdą złotówkę musi dokładnie oglądać z dwóch stron.
– Nie mam nic przeciwko temu, że ktoś zarabia – mówi pan Janusz. – Ale trudno mi zaakceptować sytuację, w której osoba bez doświadczenia zawodowego otrzymuje dobrze płatną posadę w spółce gminnej i jednocześnie mówi, że jest „zwykłym mieszkańcem”.
Jak wskazują nasi czytelnicy, radny Jakub Guzdek pobiera dietę radnego w wysokości około 2 000 złotych miesięcznie. Dodatkowo – według dostępnych informacji – jako radny wspierający burmistrz Beatę Smolec otrzymał zatrudnienie w spółce gminnej, mimo braku doświadczenia zawodowego w danym obszarze. Łączny koszt jego zatrudnienia ma sięgać około 8 000 złotych miesięcznie. Łącznie daje 10 000 złotych.
– Zwykły mieszkaniec raczej nie dostaje takiego pakietu – ironizuje pani Maria. – My dostajemy co najwyżej rachunki do zapłacenia i ciągłe podwyżki serwowane przez władzę.
Czy w XXI wieku „zwykłość” oznacza dziś dietę, stanowisko w spółce gminnej i stabilne wynagrodzenie finansowane ze środków publicznych? A może słowo to straciło już swoje pierwotne znaczenie?
Jedno jest pewne: dla mieszkańców takich jak pani Maria czy pan Janusz „zwykłe życie” to codzienna praca, wczesne pobudki, troska o rodzinę i brak przywilejów. I właśnie dlatego – jak mówią – słowa radnego zabolały bardziej niż niejeden rachunek za prąd.
Zdjęcie: Facebook/Jakub Guzdek