Zwierzęta były przerażone. Pamiętajmy, że są to osobniki dzikie, nieprzyzwyczajone do klatek
W 2018 roku nowelizacja przepisów zaostrzyła prawo łowieckie i zwiększono odległość od zabudowań, jaka jest wymagana do bezpiecznego ostrzału do 150 metrów. Teoretycznie ma to przyspieszyć eliminację zagrożeń. W praktyce jednak odsunięcie zwierząt od naturalnego środowiska, złapanie ich w odłownię i przedłużanie agonii wydają się zabiegiem okrutniejszym niż „tradycyjny” odstrzał w lesie. Myśliwi, wykonując swoje zadanie w otwartym terenie, mogą przeprowadzić szybką i jednorazową akcję — jedno ujęcie, jednostrzałowe zakończenie i minimalne dolegliwości.
W odłowniach natomiast każda minuta to dramat. Dziki z Targanic i Sułkowic (16 sztuk) spędziły w pułapce zbyt długi czas. Koszty tej operacji ponoszą podatnicy- nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych a mięso – nawet w formie karmy dla zwierząt – nadaje się już tylko do utylizacji. Kontrastuje to z modelem regularnych łowów, w którym to pasjonaci przyrody pokrywają wszystkie koszty pozwolenia, a po przejściu obowiązkowych badań weterynaryjnych dziczyzna trafia na stół – zgodnie z wielowiekową tradycją i poszanowaniem cyklu natury. Po co więc komplikować procedury, jeśli można wrócić do prostej, sprawdzonej metody?
27 marca 2025 roku, w domu kultury w Targanicach odbyła się głośna debata z inicjatywy Jerzego Mrawczyńskiego, podczas której mieszkańcy Targanic i Sułkowic dali wyraz swojemu zniecierpliwieniu polityką zwalczania dzików. Przedstawiciele starostwa, leśnicy, urzędnicy ochrony środowiska oraz samorządowcy tłumaczyli skomplikowane procedury: odszkodowanie za szkody może być wypłacone wyłącznie za uprawy rolne, więc ze względu na ograniczone kryteria zgłoszeń mieszkańcy rzadko decydują się na wniosek. Równie trudny i długotrwały jest odłów: w styczniu starostwo wydało zgodę na uśmiercenie 16 dzików spośród kilkudziesięciu bytujących w okolicy, a teraz finalizuje pozwolenie na kolejne 50 sztuk. To właśnie na tej debacie padł postulat, że najbardziej humanitarną oraz kosztowo efektywną metodą jest tradycyjny odstrzał – szybki, przeprowadzany w naturalnym środowisku, przy znacznie niższym poziomie stresu zwierząt i z możliwością wykorzystania mięsa po badaniach weterynaryjnych.
Kontrast z wydarzeniami z 27 maja w Targanicach nie mógł być bardziej uderzający. Wówczas dziki, przetrzymywane przez kilkanaście godzin w odłowni, przeżyły koszmar tak potworny, że jedno z nich w desperackiej walce o wolność wyrwało sobie język. Kolejne sztuki zostały uśmiercone na miejscu, a całe przedsięwzięcie kosztowało podatnika dziesiątki tysięcy złotych, a mięso – trafiające na utylizację – nie przyniosło żadnego pożytku.
Gdzie są więc ci, którzy chwalą obecną strategię? Jeśli naprawdę zależy nam na dobru zwierząt i budżetu, trzeba wrócić do metody, na którą wskazali sami mieszkańcy: precyzyjnego odstrzału w terenie, zamiast rozciągniętych w czasie pułapek i biurokracji. Dopóki nie podejmiemy tej decyzji, prawdziwa ulga dla ludzi i zwierząt pozostanie w sferze marzeń.
Czy obrońcy praw zwierząt z dumą akceptują scenariusz, w którym ich „wygrana” oznacza przedłużoną torturę i pusty portfel społeczeństwa? Jeżeli celem ma być ograniczenie cierpienia dzików, trzeba publicznie postawić trudne pytania o sens i skuteczność obecnej polityki łowieckiej.
Być może czas zdjąć różowe okulary i spojrzeć realiom prosto w oczy? Jeżeli naprawdę zależy nam na dobru zwierząt, nie ma miejsca na półśrodki. W interesie wszystkich stron – dzików, lokalnych społeczności i leśników – leży jedno: jak najszybsze wprowadzenie procedur, które zminimalizują cierpienie i koszty, zamiast je generować. Bo dopóki zamiast metody walki wybieramy pułapki i biurokrację, prawdziwe zwycięstwo humanitaryzmu jest tylko mrzonką